piątek, 31 sierpnia 2018

Żyję!

Miałam nic nie pisać, zwłaszcza, że się musiałam dzisiaj niewąsko zdenerwować na tle zawodowym - ale jednak piszę, bo po sensacyjnym newsie z wczoraj te dwie czy trzy osoby, co mnie czytają, mogłyby się zmartwić, że nie przeżyłam. Otóż przeżyłam, mało tego, wszyscy zainteresowani przeżyli i nawet nikomu nie trzeba było niczego płukać.

Prawo Murphy'ego nie zadziałało?

Dziwne... Taka bomba z opóźnionym zapłonem?

W bardzo dawnych czasach, kiedy na świecie żyły jeszcze dinozaury, moja siostra Słodka uraczyła nas przy wigilijnym stole wiadomością, że objawy zatrucia grzybami mogą wystąpić nawet po 24 godzinach. Miała jakieś 8 lat, a wypowiedziała się grobowym tonem eksperta, patrząc prosto na ciocię - autorkę wszystkich grzybowych potraw wigilijnych. 

Więc dla pewności odczekam 48 i wtedy mogę uznać misję za zakończoną sukcesem.

środa, 29 sierpnia 2018

Degustacja

Nieopodal mojego miejsca zamieszkania znajduje się sklep - duży, wielobranżowy, z długą tradycją i charakterystyczną atmosferą. Mój Tatulo nie lubi tam chodzić, gdyż, jak twierdzi, czuje się wtedy jak za Gierka. Nie wiem, jak za Gierka było, ale nie da się zaprzeczyć, że drugiego takiego muzeum PRL-u to ze świecą szukać, co widać na całej rozciągłości, od wystroju po feudalne stosunki sprzedawca - klient.

Robiłam sobie właśnie zakupy spożywcze, patrzę - nie ma kolejki do serów, no, jakieś dwie osoby, to szybko pójdzie. Pobieżna ocena sytuacji z bliska wykazała, że starsza para jest razem, co powinno jeszcze przyspieszyć proces.

Pochwaliłam dzień przed zachodem słońca.

Para, owszem, była razem, ale że mieszkam w okolicy światowej i turystycznej, okazała się parą cudzoziemską. Pan mówił - a przynajmniej tak sądził - trochę po polsku, pani - wcale, a ekspedientka - tylko po polsku. Istny Niemiec, sztuka kusa, pomyślałam, bo ten akcent trudno z czymś pomylić, a potem starsza pani odezwała się językiem Goethego, rozwiewając moje ewentualne wątpliwości.

I tutaj, bardzo wstrętnie i nie na miejscu, przypomina mi się historyjka o parze autostopowiczów, którą w latach 90-tych podwoził starszy Niemiec. Kiedy usłyszał, że podróżni pochodzą z Polski, wyraźnie się ożywił: ,,Polska? Byłem w Polsce w... eee, byłem w Polsce" - a potem zająknął się, zachrząkał i szybko zmienił temat. Ciekawe.

Radzili sobie, nie można powiedzieć, a ekspedientka, czując słodki zapach europejskiej waluty, okazywała im cierpliwość wręcz anielską i na co dzień niespotykaną. A było się czym zniecierpliwić, bo para wypytywała o każdy gatunek sera. Każden jeden.

Jak nic agenci Unijnej Komisji ds. Nabiału i Serowarstwa w Europie Środkowo - Wschodniej.

I w tym momencie stało się coś, co dosłownie mowę mi odebrało. Otóż zepsute dzieci Zachodu bezczelnie zażyczyły sobie SPRÓBOWAĆ kawałek rolady ustrzyckiej. A ekspedientka ukroiła i najnormalniej w świecie im DAŁA.

Wdzięczność ludzi, wielkość świata...! To ja tu chodzę od lat 90-tych, najpierw z Babcią, potem z Mamą, teraz sama i nigdy, nigdy - przeabsolutnienigdy nie dostałam tu nic, nawet do powąchania!

A wtedy koneserzy nabiału podjęli wreszcie decyzję.

6 plasterków gouda i 4 rolada, bitte.

Sprzedawczyni mina się wydłużyła. A mnie się zęby we wrednym uśmiechu ukazały.

We call it karma and it's pronounced: "HA!"





wtorek, 28 sierpnia 2018

Mamo moja!

Miałam Wam narysować jakieś niesamowite historie z mojego życia, ale paluchy mi popuchły, więc raczej nic z tego nie będzie.

Obejrzała mi się za to w międzyczasie ,,Mamma Mia: Here We Go Again" i wygrała w moim prywatnym rankingu w kategorii najbardziej depresyjny film roku - a to dlatego, że występująca w roli babci (!) Cher ma mniej zmarszczek niż ja - a jest ode mnie z 5 dych starsza, więc jak to nie jest depresyjne, to ja nie wiem.

Poza tym film dość miły, relaksowy, chwilami głupawy, chwilami mdławo - ckliwy, ogląda się przyjemnie, ale to już nie to samo, co pierwsza część (o cóż za oryginalna opinia w przypadku sequelu dowolnego filmu...). Największe hity już wyśpiewane w poprzednim filmie, więc trzeba się było trochę powtórzyć. Towarzystwo też się zdążyło ciutek postarzeć, oprócz oczywiście wzmiankowanej wcześniej Cher - i Colina Firtha, który jest jak wino.

Z plusów absolutnie dodatnich - wszystkie sceny z grecką kapelą. Oraz akcent Hugh Skinnera - i tak, zaraz ktoś mi powie, że Colin Firth śpiewał lepiej (prawda) i że nikt, ale to nikt nie mówi z takim fancy-snobby-oh-so-upper-class-akcentem (też prawda) - no i co z tego?

Mogłabym się jeszcze ewentualnie poczepiać doboru aktorów do ról młodych bohaterów (ten koleżka jako ekwiwalent młodego Pierce'a Brosnana...), ale mimo wszystko oglądało mi się miło - jednak ludzie najbardziej lubiejo te piosenki, co je już znajo...

A jakby trafił tu jakiś akcentowy świrek, to prosz, może sobie poczytać:
https://eu.usatoday.com/story/life/movies/2018/07/25/mamma-mia-2-has-crazy-accents/823999002/

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Ciocia Bumelantka radzi

Oglądam te różne blogi i z tego, co widzę, prawie wszędzie są jakieś poradniki. Jak schudnąć, jedząc tylko śledzie, ile wydać pieniędzy, żeby poczuć rozwój osobisty albo co zrobić, żeby ludzie nas pokochali mimo naszego chamstwa i drobnomieszczaństwa.

Dla mnie to taki trochę syndrom Krugera Dunninga, no ale ja tam prosta dziewczyna jestem, tego bloga założyłam głównie po to, żeby na psychiatrze przyoszczędzić, więc mogę się nie znać. Ale żeby wpisać się w owczy pęd światowy trend też sporządziłam taki oto poradnik:

JAK BYĆ SZCZĘŚLIWYM I SPEŁNIONYM W 10 KROKACH:

Pokonaj dystans z łóżka do lodówki w 5 krokach, weź sobie jakieś uszczęśliwiacze - dla mnie są to na przykład kabanosy - i w 5 krokach wróć do łóżka, po czym odpal sobie miły film i uśnij przy nim.

Voila, szczęście i spełnienie. Podziękowania można przesyłać mailem lub składać osobiście.

sobota, 25 sierpnia 2018

Nie wiem, co teraz

Będąc młodą blogerką sytuacja mnie onieśmieliła. Zasadniczo wiem, że na blogu powinno się pisać, ale się spłoszyłam. Więc dzisiaj wrzucam tylko bohomaza, ponieważ na szczęście jestem osobą wszechstronną i rysuję też przecudnie.

 

Ostrość obrazu jest, obawiam się, mniej więcej taka jak ostrość mojego widzenia o poranku, ale to w sumie wpisuje się w klimat bohomazka. Popracuję nad tym jeszcze.                                                    

Poza tym uprzejmie donoszę, że po krótkim namyśle machnęłam sobie jeszcze fanpejdża na Fejsie.


Można lajkować, można udostępniać. 

Teraz czekam na komentarz, że ktoś boi się otworzyć lodówkę, żebym z niej nie wyskoczyła niczym piłkarz Robert L.                                                                                                                                     

piątek, 24 sierpnia 2018

Pierwszy raz

Omatkozcórko jak niezręcznie!

Od dawna chodziło mi po głowie, żeby sobie takiego bloga popisać, ale wyobrażałam to sobie trochę inaczej: wiecie, wywiady, autografy, proszę Państwa, najpopularniejsza blogerka w Polsce robi sobie dzisiaj zdjęcia z fanami na Super Mega Dętej Imprezie Dla Celebrytów i tak dalej.

A teraz czuję się bardziej jak na spotkaniu integracyjnym: przedstaw się i powiedz coś o sobie, poznajmy się...

Co ma być, niech będzie. Drodzy Fani - oto ja:
Z wykształcenia filolog patolog
Z zawodu kobieta pracująca
Z zamiłowania kawopijca
Z charakteru wstrętny szyderca
Z konieczności królowa Wietnamu

Powody założenia bloga:
Po pierwsze okrutnie przerośnięte ego, narcyzm i ekshibicjonizm, nadmierna potrzeba ekspresji i atencji, oraz zapewne jeszcze parę rzeczy, których nikt mi nigdy nie zdiagnozował.

Po drugie lubię jak ludzie się śmieją. Jak ze trzy osoby mnie poczytają, z czego jedna się zaśmieje, będę przeszczęśliwa, spełniona i wpiszę to sobie do CV.

No to ten. Zapnijcie pasy.