środa, 29 sierpnia 2018

Degustacja

Nieopodal mojego miejsca zamieszkania znajduje się sklep - duży, wielobranżowy, z długą tradycją i charakterystyczną atmosferą. Mój Tatulo nie lubi tam chodzić, gdyż, jak twierdzi, czuje się wtedy jak za Gierka. Nie wiem, jak za Gierka było, ale nie da się zaprzeczyć, że drugiego takiego muzeum PRL-u to ze świecą szukać, co widać na całej rozciągłości, od wystroju po feudalne stosunki sprzedawca - klient.

Robiłam sobie właśnie zakupy spożywcze, patrzę - nie ma kolejki do serów, no, jakieś dwie osoby, to szybko pójdzie. Pobieżna ocena sytuacji z bliska wykazała, że starsza para jest razem, co powinno jeszcze przyspieszyć proces.

Pochwaliłam dzień przed zachodem słońca.

Para, owszem, była razem, ale że mieszkam w okolicy światowej i turystycznej, okazała się parą cudzoziemską. Pan mówił - a przynajmniej tak sądził - trochę po polsku, pani - wcale, a ekspedientka - tylko po polsku. Istny Niemiec, sztuka kusa, pomyślałam, bo ten akcent trudno z czymś pomylić, a potem starsza pani odezwała się językiem Goethego, rozwiewając moje ewentualne wątpliwości.

I tutaj, bardzo wstrętnie i nie na miejscu, przypomina mi się historyjka o parze autostopowiczów, którą w latach 90-tych podwoził starszy Niemiec. Kiedy usłyszał, że podróżni pochodzą z Polski, wyraźnie się ożywił: ,,Polska? Byłem w Polsce w... eee, byłem w Polsce" - a potem zająknął się, zachrząkał i szybko zmienił temat. Ciekawe.

Radzili sobie, nie można powiedzieć, a ekspedientka, czując słodki zapach europejskiej waluty, okazywała im cierpliwość wręcz anielską i na co dzień niespotykaną. A było się czym zniecierpliwić, bo para wypytywała o każdy gatunek sera. Każden jeden.

Jak nic agenci Unijnej Komisji ds. Nabiału i Serowarstwa w Europie Środkowo - Wschodniej.

I w tym momencie stało się coś, co dosłownie mowę mi odebrało. Otóż zepsute dzieci Zachodu bezczelnie zażyczyły sobie SPRÓBOWAĆ kawałek rolady ustrzyckiej. A ekspedientka ukroiła i najnormalniej w świecie im DAŁA.

Wdzięczność ludzi, wielkość świata...! To ja tu chodzę od lat 90-tych, najpierw z Babcią, potem z Mamą, teraz sama i nigdy, nigdy - przeabsolutnienigdy nie dostałam tu nic, nawet do powąchania!

A wtedy koneserzy nabiału podjęli wreszcie decyzję.

6 plasterków gouda i 4 rolada, bitte.

Sprzedawczyni mina się wydłużyła. A mnie się zęby we wrednym uśmiechu ukazały.

We call it karma and it's pronounced: "HA!"





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz